Dla
Clair, za bycie dobrą duszą wspierającą biedne hikikomori.
Na
środku miasta wystawiono piękną trumnę. Przy jej uchylonym wieku
czuwał młodzieniec o włosach błękitnych jak ocean i oczach w
barwie szafiru. Po jego kamiennej twarzy nie dało się poznać
emocji, jednak pojedyncza łza spływająca po policzku chwytała za
serce okoliczne niewiasty. Patrzyłem na zbiorowisko ludzi dookoła i
szukałem kogoś, kto wyglądałby na poinformowanego.
-
Przepraszam - wymruczałem cicho tuż za plecami jednej z kobiet -
Coś się stało?
-
Ahh, on... - głupia kobieta, zaczerwieniła się od stóp do głów
- ,,To'' się znowu stało.
-
,,To''?
-
Widzę, że pan przyjezdny - zaśmiała się - ,,To'' to klątwa.
-
Klątwa? Jest przeklęty?
-
Tak. Każdy, kogo pokocha, szybko traci życie...
Zaśmiałem
się w duchu. Nie ma czegoś takiego jak ,,klątwa''. Zerknąłem
szybko na tłum dookoła. Nikt nie kwapił się, by podejść do
zrozpaczonego młodzieńca. Wszyscy wierzyli w jego klątwę. Cóż
za bzdura. Skłoniłem się delikatnie mojej rozmówczyni i ignorując
szepty i spojrzenia podszedłem do chłopaka.
-
Słyszałem, co się stało. Moje kondolencje - powiedziałem cicho,
patrząc wprost na niego.
-
To niebezpieczne miejsce. Proszę na siebie uważać, inaczej i pan
wyląduje z poderżniętym gardłem - wyszeptał łamiącym się
głosem. Chyba naprawdę kochał osobę spoczywającą w trumnie.
-
O mnie się proszę nie martw, chłopcze - powiedziałem łagodnie -
Byliście blisko?
Przez
chwilę milczał, wpatrując się w przesłonięte białym materiałem
oblicze zmarłego.
-
Byliśmy kochankami - odparł.
-
Tym bardziej przykro mi, że wydarzyła się tak wielka tragedia...
Radziłbym jednak wstać z ziemi. Ubrudzisz sobie ten piękny strój,
szkoda by było, czyż nie?
Wyciągnąłem
dłoń w jego stronę. Patrzył na nią nieufnie, a szepty dookoła
nas się nasiliły. On również zdawał się je ignorować, gdyż
przyjął pomoc i wstał z gleby. Otrzepał spodnie, a ja uprzejmie
czekałem.
-
Jak się nazywasz? - zagadałem.
-
Tetsuya. Kuroko Tetsuya - odparł po chwili zastanowienia - A ty?
Oho,
już nie pan, pomyślałem. Powstrzymałem jednak cisnący się na
twarz uśmiech.
-
Seijuurou. Akashi Seijuurou.
-
Rozumiem, że jesteś przyjezdny?
-
Nie do końca... A co?
-
Gdybyś nie był, stałbyś w tłumie i szeptał za moimi plecami.
Tylko nieznajomi są dość głupi, by do mnie podejść.
-
Nie mów w ten sposób na swój temat... Nie mieszkam w mieście, ale
bywam tu dość często. Mam zamek godzinę drogi stąd.
-
Szlachcic? Jeszcze lepiej.
-
Uśmiechnij się. Może nie wskrzeszę twego ukochanego, ale mogę
zaoferować ci pomocną dłoń.
-
W jakim sensie?
Uśmiechnąłem
się delikatnie, po czym ruszyłem w stronę stoiska z kwiatami.
Poszedł za mną, uważnie obserwując moje poczynania. Rzuciłem
kilka monet na blat straganu i chwyciłem tulipana.
-
Daję ci ten kwiat i możliwość ucieczki.
-
Przed czym miałbym uciekać?
-
Przed nimi - wskazałem na tłum - Przed trumną, przed żałobą,
smutkiem i cierpieniem.
-
Kochałem go. Teraz miałbym przed nim uciec? - w błękitnych
tęczówkach jarzył się ogień, ale i wątpliwości. Wystarczy
delikatnie dotknąć spustu.
-
Nie uciekasz przed nim. Będziesz o nim zawsze pamiętał. Nie sądzę
jednak, żeby chciał, byś utonął we własnym żalu - podszedłem
i delikatnie wsunąłem mu kwiat między palce - Chodź ze mną.
Gniew
opuścił oczy, gdy pojawiła się możliwość odnalezienia
ukojenia. Smutek zastąpiło echo ulgi, gdy ująłem go pod ramię i
poprowadziłem przez miasto.
Tańczyliśmy,
śmialiśmy się. W rytmie tanga zgubił swój żal, walc ukoił
zmysły by rumba rozpaliła je na nowo. Powolny dotyk, gdy
wirowaliśmy w tańcu, zamienił płomień gniewu w uniesienie.
Płatki tulipanu, który mu ofiarowałem, przyozdobiły nasze łoże
gdy go do niego zanosiłem, pijanego wieczorem i dzielonymi
oddechami.
-
To szaleństwo - wyszeptał, gdy nachylałem się nad nim -
Zostaniesz przeklęty.
-
Kochasz mnie? - spojrzałem mu w oczy wypełnione żądzą.
Nie
odpowiedział. Delikatnie skubnąłem zębami jego wargę, łapiąc
ciche westchnienie. Szybko przesunąłem pocałunki na szyję,
gorączkowo pozbywając się jego ubrań. Biała skóra niemal lśniła
w ciemnym pomieszczeniu, oczy zdawały się jarzyć w ciemnościach.
Czułem jego palce we włosach, gdy myślał, że może mną
komenderować. Chwyciłem jego nadgarstki i jedną ręką
przycisnąłem je nad jego głową. Drugą dłonią delikatnie go
pobudzałem, wsłuchując się w westchnienia opuszczające jego
usta. Pocałowałem go, długo i ogniście, by po chwili, bez
ostrzeżenia zacząć przygotowywać go do następnej części. Wił
się, gdy drażniłem jego wnętrze, jednak nie mógł się ruszyć,
unieruchomiony przeze mnie. Wkrótce poczułem, że jest już gotów
i znów bez ostrzeżenia przeszedłem dalej. Zapach jego skóry, tak
wyraźnie unoszący się w powietrzu upajał mnie. Chciałem się z
nim podroczyć, jednak zamglone spojrzenie, jakim mnie obdarzył,
odarło mnie z resztek samokontroli. Doszliśmy w tym samym momencie.
Zasnął niemal natychmiast po. Nieco mnie to zabolało, ale będziemy
jeszcze mieli czas, by porozmawiać. Ułożyłem się obok niego,
przytuliłem do siebie jak delikatny kwiat i również zasnąłem.
Rankiem
obdarzył mnie skonfundowanym spojrzeniem. Potrzebował chwili, by
sobie przypomnieć, jednak gdy wydarzenia zeszłej nocy do niego
wróciły, natychmiast zerwał się z łóżka. Szkoda, było mi tak
ciepło...
-
Dlaczego to zrobiłeś? - warknął, szukając swoich spodni.
-
Co zrobiłem? To, czego chciałeś?
Przystanął
na chwilę, by spiorunować mnie spojrzeniem.
-
Wykorzystałeś mnie jak jakąś tanią dziwkę - dalej warczał,
jednak coraz głośniej.
-
Nie. Dałem ci to, czego sam pragnąłeś. Ucieczkę. Ukojenie.
-
Uwłaczam jego pamięci...
-
Bzdura, mój drogi - położyłem mu rękę na ramieniu - Nie czujesz
się lepiej?
-
Nie - odparł szybko, nie patrząc w moją stronę.
Ah
tak. Nie czujesz. Gdy skończył się ubierać niemal wybiegł z
pokoju. Poczułem ukłucie żalu. Byłbym naiwny sądząc, że teraz
będzie pięknie, prawda?
Wyjechałem
z miasta na kilka dni. Biznes sam się nie nakręci, trzeba pilnować
własnego dobytku. Gdy wróciłem, od razu zacząłem go szukać w
tłumie. Nie było to trudne, raczej było go widać. Znów mnie
zabolało, gdy ujrzałem go z innym mężczyzną. Uśmiechał się,
delikatnie i nieco nieśmiało, ale uśmiechał. Jego towarzysz
energicznie o czymś opowiadał, machając rękami i rozbawiając go.
Nie było na co patrzeć. Jeszcze tego samego dnia załatwiłem co
trzeba i wróciłem do majątku. Znów nie wyszło, tak...
Przez
pewien czas nie wracałem, jednak nie mogłem bez końca siedzieć w
zamku. Gdy wjechałem do miasta znów usłyszałem znajome szepty, a
na środku placu, zgodnie z oczekiwaniami znów go ujrzałem.
Niebieskowłosy młodzieniec przy trumnie, z żalem i gniewem w
oczach. Nie płakał. Podszedłem do tego samego stoiska, znów
rzuciłem kilka monet i wyciągnąłem białego tulipana.
-
Witaj - rzekłem, podchodząc do niego - Moje kondolencje.
-
Czego znów tutaj szukasz? - wyszeptał.
-
Zarabianie boli, ale czasem trzeba się poświęcić, ruszyć tyłek
z zamku i pojechać do miasta.
-
Czy w zakresie słowa zarabiać mieści się kupowanie mi kwiatów i
mącenie w głowie?
-
Mącę ci w głowie?
-
Nie dam się znów wykorzystać.
-
Nie wziąłem od ciebie nic, czego nie chciałbyś mi dać.
Dla
odmiany kucnąłem obok niego. Nie chciał na mnie patrzeć, bladą
dłonią ściskając dłoń zmarłego. Wyglądał tak krucho...
-
Przyjmiesz chociaż kwiat? - zapytałem cicho, patrząc w jego oczy.
Milczał,
ignorując mnie.
-
Nie zrobię nic, czego byś sobie nie życzył, przysięgam. Słowo
szlachcica jest warte więcej niż jego życie, chłopcze.
Nieśmiało
uśmiechnął się, ale w jego oczach wciąż tańczył ból.
-
Jak wiecznie będziesz klęczał na ziemi przy trumnie, w końcu
będziesz musiał wyrzucić ten strój, mój drogi. A szkoda,
idealnie na tobie leży.
-
Trochę przestarzały tekst, wiesz?
-
A tak się starałem...
Znów
zamilkł, jednak patrzył na mnie uważnie. Pod tym błękitnym
spojrzeniem czułem się dogłębnie analizowany.
-
Przysięgasz?
-
Przysięgam.
Widziałem,
jak bardzo pragnie nie czuć tego bólu. Wstałem i wyciągnąłem ku
niemu rękę. Pozwolił pomóc sobie podnieść się, wtedy wręczyłem
mu tulipana.
-
Ty też masz deja vu?
-
Udław się - spojrzał na mnie zirytowany.
-
Jeśli takie twoje życzenie...
-
Nie! Wystarczy śmierci na najbliższych kilka lat.
-
Spokojnie! Nie spieszno mi do grobu, mój drogi - uśmiechnąłem
się, widząc jego niepokój.
Tym
razem to on prowadził. Pozwoliłem pociągnąć się do teatru,
gdzie wystawiano jakąś niszową sztukę, a potem szliśmy ulicą i
rozmawialiśmy. Mówił mi o swojej miłości do kwiatów, o języku
tych delikatnych roślin, sposobach pielęgnacji i wielu innych
sprawach. Gdy usiedliśmy w karczmie, w której występowała jakaś
wioskowa niewiasta, zamówiliśmy piwo i zamilkliśmy. Sączył napój
w ciszy, wpatrując się w kobietę śpiewającą na podeście.
-
Musisz mnie mieć za strasznego tchórza i niewierną dziwkę - rzekł
cicho po jakimś czasie.
-
Gdybym tak o tobie myślał, raczej nie próbowałbym cię pocieszyć,
a ukamienować, nie sądzisz?
-
Dlaczego tak nie myślisz? Ledwo wczoraj zginął mój kochanek, a ja
siedzę tutaj, z tobą...
-
Nie ma sensu sobie tego wyrzucać, mój drogi. Czy zalewanie się
łzami i krzyczenie w żałobie przyniosłoby ci więcej ulgi? A może
chwałę?
Nie
odpowiedział na moje pytanie. Jego spuszczony w dół wzrok mówił
mi, ze wie, że mam rację, ale nie chce tego przyznać.
Powstrzymałem cisnący się na usta uśmiech. Kobieta śpiewała w
obcym języku do akompaniamentu zespołu. Rozumiejąc słowa piosenki
miałem ochotę roześmiać się na cały głos.
-
Aiyoku no prisoner... - zanuciłem pod nosem, licząc że zwrócę
jego uwagę.
-
Rozumiesz, co ona śpiewa? - zgodnie z oczekiwaniami zapytał.
-
Tak. Chciałbyś wiedzieć?
-
Po twojej minie wnioskuję, że raczej nie - ostrożnie odparł,
jednak w kącikach jego ust czaił się uśmiech.
-
Może pójdziemy gdzieś, gdzie będą śpiewać w języku, który
znasz?
-
Mam wrażenie, że stroisz sobie ze mnie żarty.
-
Ależ skądże...
-
Pajac.
-
Do usług, mój drogi.
Faktycznie,
zmieniliśmy karczmę. Tam już śpiewano w tutejszym języku,
zachęcałem więc Tetsuyę by dołączył do śpiewających.
-
Pokażmy im, co to znaczy mieć piękny wokal - uśmiechnąłem się
do niego, po czym rzuciłem w tłum słowa piosenki.
Nawet
gdy ich nie znał, nucił razem z nami. Ze wszystkich stron otaczali
nas ludzie, nie przejmując się niesławną historią mojego
towarzysza. Taniec i śpiew nie raz idą w parze, my jednak tylko
śpiewaliśmy, zapijając zdarte gardła stawianym przez pospólstwo
alkoholem. Z jego oczu znów zniknął żal i lęk, bawił się jakby
nigdy nic złego nie wydarzyło się w jego życiu. Okazało się
niestety, że ma słabą głowę... Musiałem go zanieść na górę,
co znów wywołało deja vu.
-
O-obiecałeś- hik-, że mnie nie tk-hik-niesz - patrzył na mnie
cały czerwony. Cóż za urocze stworzenie...
-
Nie tknę, jeśli tego pragniesz, mój drogi. Tylko zaniosę cię na
górę, odłożę na łóżko i pójdę sobie, dobrze?
Tak
też zrobiłem. Z ciężkim sercem i zaciśniętymi zębami, ale
odłożyłem go na łóżko i zbierałem się do wyjścia.
-
Było fajniee... - jęknął, widząc że otwieram drzwi - Może
zosta-hik-niesz jeszcze na chwilusię, czo?
-
Jeśli tego sobie życzysz... - wymamrotałem, siadając na krześle
z daleka od łóżka.
-
Czo tak dale-hik-ko?! Tu siądź - poklepał miejsce obok siebie na
łóżku.
-
Nie sądzę, by był to dobry pomysł. Nie chcę znów zostać
nazwanym łachmydą i zbirem wykorzystującym niewinne dziewice.
-
Nie-e jestem- hik- dziewicą...
-
Zdążyłem zauważyć.
Westchnąłem
i usiadłem obok niego. Wytrzymanie w tej odległości to było
wyzwanie, ale ja przecież szczyciłem się doskonałą samokontrolą.
Zalany w trupa chłopak nieświadomie chwycił mnie za rękę i
splótł nasze palce.
-
Ale masz maa-łe dłonie - zaśmiał się cicho, patrząc na nie z
dziecięcą ciekawością.
-
Ty masz jeszcze mniejsze - wyszeptałem.
-
Bo ja jestem mieiszy!
-
Nie da się ukryć - uśmiechnąłem się smutno.
Już
chciałem zabrać mu rękę i zbierać się do wyjścia, gdy on,
jakby odczytując moje intencje ścisnął mnie mocniej i pociągnął
w swoją stronę.
-
Nie odchodź - wyszeptał łamiącym się głosem, któremu nie
mogłem się oprzeć.
-
Każesz mi tu siedzieć, nie mogąc cię dotknąć? Jesteś zbyt
okrutny, mój drogi.
-
Zostań... - jęknął, po czym pocałował mnie.
Moja
samokontrola prysnęła jak bańka mydlana. Niemal brutalnie pchnąłem
go na łoże, zdarłem ubrania i kochaliśmy się namiętnie, jakby
jutra miało nie być. Sam tego chciał. Nie złamałem danego słowa.
Alkohol odarł go ze wstydu, pozwalając mu lubieżnie się
oblizywać, przyjmując i dając pieszczoty. Myślałem że oszaleję
z pożądania, a on bawił się mną i moim pragnieniem. Dałem mu
się usidlić, po raz sam nie wiem który.
Poranek
przywitał nas delikatnym muśnięciem słońca na skórze. Spał z
głową leżącą na mojej klatce piersiowej, a jego równomierny
oddech łaskotał mnie po brzuchu. Gładziłem czule jego włosy,
rozkoszując się widokiem, którym chciałbym być witany każdej
jutrzenki.
-
Witaj - wymruczałem mu do ucha, gdy przebudzony przecierał zaspane
oczy - Wyspałeś się?
-
Hmm? Taaak... - jęknął, patrząc na mnie nieprzytomnie - Moja
głowa...
-
Na kaca najlepsze jest śniadanie. Co ty na to?
-
Znów mnie wykorzystałeś, łajdaku - mruknął pod nosem, ale na
jego twarzy pojawił się smutek - Wiem, tyle pamiętam że sam cię
do tego nakłaniałem.
-
Widzę, że znów popsułem ci humor.
-
Sam go sobie psuję tym niegodnym zachowaniem... Ale to nie twoja
wina.
-
Mimo to gotów jestem wziąć odpowiedzialność. W ramach
zadośćuczynienia mogę ci zaoferować śniadanie i przejażdżkę.
Wyrwiesz się z miasta na chwilę, zwiedzisz trochę okolicę...
-
Zastanawia mnie, skąd ta serdeczność w stosunku do mnie?
-
Nie mogę patrzeć, jak płaczesz. Czy to źle?
-
Innymi słowy masz słabość do niewinnych dam w opresji?
-
Oo tak, ostatniej nocy pokazałeś, jaka to z ciebie niewinna dama...
Zaczerwienił
się aż po czubki uszu.
Zjedliśmy
śniadanie i poszliśmy na spacer. Wkrótce wezwałem powóz, by
zawiózł nas do mojego zamku. Gdybym nie wiedział, że jest
inaczej, powiedziałbym że nigdy nie był poza miastem. Patrzył na
pola, jakby widział je po raz pierwszy w życiu, więc opowiadałem
mu o gatunkach zbóż, wyrobie chleba, trzodzie... To rzeczy, na
których się znałem.
-
To wszystko należy do ciebie? - zapytał, wskazując mijane przez
nas połacie terenu.
-
Nie wszystko, ale większość. Powiedzmy, że jestem grubą rybą w
okolicy.
-
A tak dokładniej?
Obdarzyłem
go zirytowanym spojrzeniem, na które odpowiedział tym swoich
uśmiechem w głębi oczu.
-
Niektórzy mówią mi ,,wasza wysokość''.
-
Tak myślałem - powiedział cicho, patrząc na mnie -
Książę-pustelnik.
-
Tak o mnie mówicie w mieście? Robię się samotny.
Zaśmiał
się cicho. Milczeliśmy przez resztę drogi, ale w sumie nie było
daleko. Uprzedziłem służbę, więc czekała na nas otwarta brama i
coś pomiędzy drugim śniadaniem a obiadem. Gdy zjedliśmy pomny
jego fascynacji kwiatami zabrałem go do ogrodu. Starannie
pielęgnowane kwiaty, różne egzotyczne gatunki, których nie
znajdziesz na targu... Wszystkie kwitły, jakby ciesząc się z jego
przybycia. Niby taka pora roku, ale i tak cieszy. Tetsuya był
wniebowzięty, mogąc gładzić kolorowe płatki i napawać się ich
zapachem. Dzień minął nam zatrważająco szybko. Czułem się
jakbym leżał na słońcu. Nawet jeśli nie mówił dużo, sama jego
obecność koiła moje zmysły. Nie mogłem uwierzyć, że minął
cały dzień, gdy już w mieście, po zmroku pomagałem mu wyjść z
powozu.
-
Powinniśmy to kiedyś powtórzyć - zaśmiał się, jak często mu
się zdarzało tego popołudnia - Dziękuję. Było bardzo miło.
-
Drobiazg, mój drogi. Dałbym ci wszystko, czego byś sobie zażyczył.
Zamrugał,
zaskoczony takim wyznaniem. Przez sekundę w jego oczach zalśniło
pragnienie, przez ten ułamek chwili chciał sięgnąć po wizję,
którą mu ofiarowałem. Potem odwrócił wzrok i bez pożegnania
odszedł przed siebie, a ja, chcąc nie chcąc, wróciłem do zamku.
Nie
mogłem być w mieście kilka dni. Mój ojciec nawiedził te rejony,
chcąc sprawdzić jak daję sobie radę na terenie oddanym pod mój
zarząd. Naturalnie nie było do czego się przyczepić, jednak on
musiał to osobiście zobaczyć, na własne oczy. Nie mogłem opuścić
posiadłości, musiałem mu wszędzie towarzyszyć. Gdy w końcu
wyjechał nie bacząc na sprzeciw ogrodników chwyciłem nóż,
uciąłem najpiękniejsze lilie i tulipany, złożyłem w bukiet i
pojechałem konno do miasta. Mimo późnej pory stróże pozwolili mi
jeszcze wjechać do środka, jednak uprzedzili, że wyjadę dopiero
następnego dnia. Nie przejmując się tym szukałem błękitnej
czupryny wśród tłumu, licząc, że tym razem będzie dobrze. Nie
spóźnię się. Złamię ten czar, i wszystko będzie jak należy...
Ból
przeszył całe moje jestestwo, gdy w końcu ujrzałem upragniony
błękit. Kompletnie nie przejmując się nienawistnymi spojrzeniami
bawił się, wirując w tańcu z jakimś mężczyzną. Jego blada
skóra i blond włosy irytowały mnie w równym stopniu co uśmiech
nie schodzący z twarzy. Ile jeszcze? ILE JESZCZE? Wyrzuciłem bukiet
do rynsztoku. Na nocleg wybrałem pierwszą lepszą karczmę, z pełną
świadomością że dla takich jak ja cena razy pięć. Czy to ma
znaczenie? Byłbym naiwny sądząc, że teraz będzie dobrze...
Minął
miesiąc, potem drugi... Przestałem jeździć do miasta. Tyle
miesięcy... Tyle lat... Ile jeszcze? Trumien na cmentarzu jest już
tyle, że sam pewnie straciłeś rachubę... Chyba nie da rady
inaczej... Tego samego wieczoru służba zameldowała gościa.
-
Któż może chcieć mnie widzieć o tej porze...
-
Sei! - ten krzyk rozpoznałbym zawsze i wszędzie.
Błękitnowłosy
rzucił mi się na szyję, cały drżący. Objąłem go, zaskoczony
jego obecnością, jednak wiedziałem, co jako jedyne mogło go tu
przyprowadzić.
-
Sei, on... On... Ktoś... tak po prostu... Przez gardło... -
mamrotał, zbyt roztrzęsiony by formułować pełne zdania.
-
Ciii, spokojnie. Nic ci nie grozi. Już, uspokój się - gładziłem
go po plecach.
Przez
dłuższą chwilę nadal trząsł się w moich ramionach, jednak w
końcu uspokoił się na tyle, by dać się posadzić na fotelu.
Służąca przyniosła mu ciepłej herbaty i koc, którym starannie
go opatuliłem.
-
J-ja wiem... jest późno, i nie powinno mnie tu być, ale...
Widziałem to...
-
Co widziałeś?
-
Jak... - tu głos załamał mu się na chwilę - Jak strzała
przebija gardło Ryouty. Jego krew trysnęła na mnie, a on sam padł
jak długi, zaczął się miotać w konwulsjach...
-
Ciii - wyszeptałem, by go uspokoić - Nie musisz więcej mówić.
Chciałbym
posadzić go sobie na kolanach. Objąć, okryć ciepłym kokonem
błogiej nieświadomości... Dlaczego...? To nie pora na tego typu
rozmyślania. Nerwy powoli go opuszczały, dopuszczając do głosu
wyczerpanie fizyczne. Jakby nie było, biegł tu całą drogę.
-
Ch-chciałbym... Zapomnieć o tym wszystkim... Zapomnieć o bólu,
żalu... Nie czuć ich... - szeptał, a w jego szafirowych tęczówkach
szkliły się łzy.
Podszedłem
do niego i wziąłem go na ręce.
-
D-dokąd ty...
-
Obiecałem przecież, że dam ci wszystko, czego zapragniesz.
Jednym
pstryknięciem kazałem służbie rozłożyć nad nami parasol, gdy
wyszedłem na taras prowadzący do ogrodu. Na dworze padało, jednak
nie była to nawałnica ani większa ulewa, więc uniknąłem
nadmiernego przemoczenia. Moim celem była altana, w której
zapobiegliwie zawsze trzymałem suche szczapki drewna na wieczory
takie jak ten. Nie musiałem nic mówić, służba sama uwinęła się
z uszczelnieniem altany i rozpaleniem ognia. Położyłem Tetsuyę na
niewielkiej sofie stojącej tuż obok paleniska, po chwili doniesiono
nam wino i lekkie musy w charakterze deseru i zostaliśmy sami.
Otoczeni kwiatami, deszczem i cichym trzeszczeniem płonącego
drewna. Nie było zimno, ogień skutecznie zwalczał niską
temperaturę. Nalałem wina do obu kieliszków i podałem jeden
mojemu towarzyszowi.
-
Przez chwilę myślałem, czy nie zanieść cię do łóżka... -
obdarzył mnie zirytowanym spojrzeniem - Ale to tu trzymam skrzypce,
nie w sypialni, więc byłoby ciężko zagrać coś dla ciebie.
Oczy
mu zalśniły, gdy schyliłem się i wyjąłem z futerału piękny
instrument. Przechowywany w bezpiecznym miejscu, zabezpieczony od
wilgoci czekał na wieczory takie jak ten, gdy lubiłem przyjść do
altany, grać i wyobrażać sobie, że siedzi tu razem ze mną.
-
Choć raz sen stał się jawą... - wymruczałem pod nosem, by zagrać
pierwszą, nieśmiałą nutę.
Spojrzałem
mu głęboko w oczy i już wiedziałem, co zagrać. Mówi się, że
piękna muzyka ukoi każde serce, nawet największego chama i
prostaka. Ten utwór, którego nazwy nigdy nie potrafię zapamiętać,
zaczyna się bardzo smutną melodią. W miarę rozwoju historii z
żałoby przechodzi w zobojętnienie, by w końcu zapłonąć pasją
i nadzieją. Nie jest prosty. Nie jest znany. Nie musi być.
Wystarczy, że w tych najpiękniejszych oczach świata rozpalił choć
na chwilę ogień. Gdy się skończył, pozwoliłem sobie upić łyk
z kieliszka Tetsuyi, na co odpowiedział cichym uśmiechem, po czym
płynnie przeszedłem do następnego. Po tym byłem jeszcze śmielszy.
Przysunąłem się blisko chłopaka i gestem zachęciłem go, by
oddał mi ten napój, który właśnie chciał przełknąć. Z
lubieżnym uśmiechem, który tak kochałem, pozwolił by ogrzane
wnętrzem ust wino spłynęło do mojego gardła, po czym delikatnie
ugryzł moją wargę i odsunął się. W jego oczach widziałem
ostrzegawcze ,,Nie licz na nic więcej''. Westchnąłem. Powoli
opróżniliśmy jedną, drugą butelkę. Przynoszono nam nowe, a my
nie zwracaliśmy już na to uwagi. Gdy nie grałem, rozmawialiśmy o
muzyce, tłumaczyłem mu znaczenie utworów, próbowałem pokazać
chwyty. Tej nocy nie dotknąłem go. Patrzyłem, jak uśpiony jedną
z melodii opuszcza głowę na atłasowe poduszki i zasypia.
Popatrzyłem na niego przez chwilę, by wziąć go na ręce i zanieść
do przygotowanego dla niego pokoju. Pocałowałem w czoło, i z
ciężkim sercem odszedłem do własnej sypialni.
Rankiem
obudził mnie ciężar na klatce piersiowej. Nie przypominając sobie
sprowadzania panien do zamku zamrugałem kilka razy, jednak ten
otaczający mnie ze wszystkich stron niebieski kolor rozwiał
wszelkie wątpliwości. Nie zasnął, udawał tylko, czekając co się
stanie. A gdy wyszedłem z jego komnaty przekradł się do mojej.
Uśmiechnąłem się szeroko.
-
Nie śpisz już? - zapytał, wtulając głowę w moją szyję.
-
Nie... - mruknąłem, po czym przeturlałem się nad mojego
towarzysza. Skubnąłem jego wargę.
-
Jak to nie... Jak dla mnie nadal śnisz...
-
Zamruczysz inaczej, gdy cię...
-
Ekhm. Przepraszam, wasza wysokość, ale śniadanie już czeka -
służba jak zawsze materializuje się w najlepszym momencie.
-
Nie mogłeś z tą wiadomością poczekać aż skończymy?
Mężczyzna
skłonił się tylko i wyszedł z pokoju. Westchnąłem i uwolniłem
Tetsuyę spod siebie.
-
Chodź, zjemy coś i przejdziemy się na spacer. Potem odwiozę cię
do domu - wymamrotałem, przeciągając się.
-
Dziękuję - odparł szeptem, z tym swoim zawadiackim uśmiechem.
Tak
też zrobiliśmy. Zjedliśmy śniadanie, po czym kazałem przygotować
dla nas wierzchowce i udaliśmy się do lasu. Nie był daleko, ale
lepiej szczędzić nogi na samą przechadzkę, nie na zakurzoną
trasę. Po wczorajszym deszczu w lesie było chłodno i wilgotno,
jednak i tak było miło. Konie przywiązaliśmy do drzewa i
poszliśmy w teren. Nieco mroczna atmosfera ciemnego lasu podziałała
depresyjnie na mojego towarzysza, ale i na mnie.
-
Wiesz, Sei, zastanawiam się... Dlaczego? Dlaczego mnie to dotyka?
Czy naprawdę jestem aż tak grzeszny, że chcę kochać, być
szczęśliwy? Może powinienem po prostu zostać pustelnikiem, nie
żądać niczego i wierzyć, że w ten sposób ich ochronię...
Nie
wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Słysząc te słowa miałem ochotę
podejść, trzasnąć go w pusty łeb i potrząsnąć nim jak należy.
Przez tyle lat cierpiałem, żeby teraz zaczął mi się zwierzać z
tęsknoty za zmarłymi chłopakami? Jaki pustelnik?
Przecież... Patrząc, jak dotyka jakichś polnych kwiatów
przypomniałem sobie jednego z jego kochanków, który mu takie
przynosił. Zawrzał we mnie gniew, gniew za te wszystkie lata.
-
Tak, jesteś grzeszny - odparłem cicho - Za każdym razem, gdy kogoś
pokochasz, twój luby umiera. Wtedy przychodzę ja, a ty oddajesz mi
się, byleby tylko uciec od cierpienia. Jesteś więźniem pożądania.
-
Sei...?
Nie
wiedziałem, dlaczego to powiedziałem. Miałem tego nie mówić,
miałem go pocieszyć... Ale zawładnął mną bezgraniczny gniew,
cały żal, smutek i samotność wzięły górę.
-
To ty mi powiedz, dlaczego. Powiedz mi, dlaczego, mimo iż każdy,
którego pokochasz ginie, mimo iż przelałeś już tyle łez, że
nie starcza ci ich na nowych amantów, dlaczego wciąż szukasz
kolejnego? Ile to jeszcze potrwa? Powiedz mi, czemuś taki grzeszny?
Zaczynam mieć tego dość.
-
Sei, przerażasz mnie...
Nim
zdążył się odsunąć, chwyciłem jego ramię i przyciągnąłem
do siebie. Zamknąłem go w żelaznych objęciach, nie pozwalając
wyrwać się i uciec.
-
Zatańcz ze mną, Tetsuya... - wymruczałem mu do ucha - Tu, na
skraju snu i jawy...
-
Sei, nie wiem, co ci się stało, ale to boli! Puszczaj!
Zakneblowałem
mu usta pocałunkiem. Jakiż słodki jest jego smak, jak cudnie
pachnie jego blada skóra, tak lśniąca w mroku lasu. Widziałem
strach w jego oczach, jednak nic sobie z niego nie robiłem.
Przycisnąłem go do drzewa, delikatnie sunąc dłońmi po udach,
plecach...
-
P-usz-puszczaj! - wydyszał w przerwie na oddech.
-
Poddaj się... Zatańcz ze mną... Szczęśliwe zakończenie, którego
pragniesz, nigdy nie dojdzie do skutku...
-
O czym ty mówisz?! Puść, to boli!
Miał
na sobie moje ubrania, wiedziałem więc jak szybko się ich pozbyć.
Odsłoniłem mu ramiona i zacząłem składać na nich gorące
pocałunki. W głowie huczało mi od żądzy i gniewu. Zatraciłem
się w tym, głuchy na jego słowa i krzyki. Nikt nam nie
przeszkodził.
Gdy
wróciłem do siebie ujrzałem jego zapłakaną twarz i przerażone
oczy, niemal rozdarte ubrania i krew na udach. Jak cudnie wyglądał,
leżąc tak na ziemi, u moich stóp... Gdyby tak ten obraz nie
zniknął już nigdy...
-
Nee, Tetsuya... Nie zauważyłeś jeszcze? - wyszeptałem, wciąż
pijany chwilą i najpiękniejszym widokiem.
-
Czego? Tego, że jesteś zboczeńcem i sadystą? Zdążyłem
zauważyć!
-
Niee... Twoja klątwa - zaśmiałem się - Przecież nie wierzysz w
takie bzdury jak klątwa, prawda?
-
Co? O czym ty...
-
Ani razu o tym nie pomyślałeś? Że może ktoś celowo zabija
twoich ukochanych? - wiedziałem, że na twarzy mam psychopatyczny
uśmiech, nie potrafiłem jednak się go pozbyć. Za długo. Za
długo.
Jego
oczy zrobiły się wielkie jak talerze. W półmroku jaśniały
delikatnie, gdy wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.
-
Kto... Kto mógłby zrobić coś takiego... - nagle źrenice
powiększyły mu się, gdy zrozumiał - Ty...
-
Ależ skąd - uśmiechnąłem się - Przecież to wina klątwy,
prawda?
Zaczął
cofać się do tyłu, choć ból na pewno utrudniał mu ruch.
-
Zrozum... Tak wiele lat na ciebie patrzyłem... A ty zawsze byłeś z
innym. Kochałeś go. Co miałem zrobić?! ...Pozbyłem się go.
Wtedy odkryłem, że szukasz ukojenia... Chciałem ci je dać, ale
nie zdążyłem. Więc zabiłem kolejnego, kolejnego, kolejnego... Aż
w końcu... I dałem ci je. Ale ty znów zaczynałeś szukać.
Chciałem złamać moją klątwę... Byłbyś tylko mój...
-
Jesteś chory - w moich ukochanych oczach lśniło przerażenie -
Chory.
-
Może... może troszkę spanikowałem... Ale ja tylko cię kocham...
-
Nienawidzę cię! Brzydzę się tobą! Nie zbliżaj się do mnie!
Jego
słowa przeszyły moje serce na wskroś. Każdy uśmiech, każdy
pocałunek, dotyk, każdy płatek kwiatu, każda nuta... Wszystko
wirowało w mojej głowie, narzucając mi inną wizję świata.
Przecież kochał mnie. Gdy tracił ukochanego, kochał mnie.
Tańczyliśmy na krawędzi tego fatalizmu, ukrywając się za nim jak
za tarczą. Chwilowym ukojeniem zasłanialiśmy bruzdy na sercu.
Wyjąłem tulipana, którego trzymałem za pazuchą, by mu go dać.
Śnieżnobiały tulipan. Spojrzał z odrazą na kwiat, jednak
położyłem go przez sobą. Nie chcesz mojego uczucia... Nie
pożądasz mojej miłości... Nienawidzisz mnie... Chyba dałem się
ponieść paranoi. Po chwili wyciągnąłem trzymane przy boku ostrze
sztyletu.
-
Moje ręce spowija szkarłatna mgła - wyszeptałem - Jeśli chcesz
pozbyć się klątwy, to... Zrób to. Własnymi rękoma.
Spojrzał
na mnie badawczo, analizując moje słowa.
-
Własnymi rękoma...
-
Pospiesz się - rzekłem beznamiętnie. Czy to ma znaczenie? Nigdy,
do samego końca, nie mogłem pozbyć się klątwy. Choć raz, tylko
raz chciałem zdobyć to, czego naprawdę pragnąłem. Zamiast tego
patrzyłem pustym wzrokiem jak okaleczony, skrzywdzony chłopak z
gniewem, wręcz furią w oczach bierze do ręki podany przeze mnie
sztylet.
-
Kocham cię - wyszeptałem, by sekundę później cały świat
zatopił się w szkarłatnej nicości.
Na
placu w mieście wystawiono ozdobną trumnę. Klęczał przy niej
uśmiechnięty, radosny młodzieniec. Mówi się, że każdy
pokochany przez tego młodzieńca książę zostanie przeklęty i
spotka go śmierć. Na wieku trumny spoczywał samotny tulipan o
płatkach w barwie krwi.
***
To naprawdę był eksperyment. Nie mam pojęcia, jak mi wyszło, i nie chcę tego oceniać. W razie gdyby coś było niejasne, polecam kliknąć > tu <, myślę że ten utwór wyjaśni wam, o co chodziło. Nigdy więcej AkaKuro, dammit...
A, no i symbolika. Biały tulipan oznacza szczerze intencje, niewinność. Czerwony tulipan, to prawdziwa, głęboka miłość.
A, no i symbolika. Biały tulipan oznacza szczerze intencje, niewinność. Czerwony tulipan, to prawdziwa, głęboka miłość.