niedziela, 21 czerwca 2015

Więzień pożądania

Dla Clair, za bycie dobrą duszą wspierającą biedne hikikomori.

Na środku miasta wystawiono piękną trumnę. Przy jej uchylonym wieku czuwał młodzieniec o włosach błękitnych jak ocean i oczach w barwie szafiru. Po jego kamiennej twarzy nie dało się poznać emocji, jednak pojedyncza łza spływająca po policzku chwytała za serce okoliczne niewiasty. Patrzyłem na zbiorowisko ludzi dookoła i szukałem kogoś, kto wyglądałby na poinformowanego.
- Przepraszam - wymruczałem cicho tuż za plecami jednej z kobiet - Coś się stało?
- Ahh, on... - głupia kobieta, zaczerwieniła się od stóp do głów - ,,To'' się znowu stało.
- ,,To''?
- Widzę, że pan przyjezdny - zaśmiała się - ,,To'' to klątwa.
- Klątwa? Jest przeklęty?
- Tak. Każdy, kogo pokocha, szybko traci życie...
Zaśmiałem się w duchu. Nie ma czegoś takiego jak ,,klątwa''. Zerknąłem szybko na tłum dookoła. Nikt nie kwapił się, by podejść do zrozpaczonego młodzieńca. Wszyscy wierzyli w jego klątwę. Cóż za bzdura. Skłoniłem się delikatnie mojej rozmówczyni i ignorując szepty i spojrzenia podszedłem do chłopaka.
- Słyszałem, co się stało. Moje kondolencje - powiedziałem cicho, patrząc wprost na niego.
- To niebezpieczne miejsce. Proszę na siebie uważać, inaczej i pan wyląduje z poderżniętym gardłem - wyszeptał łamiącym się głosem. Chyba naprawdę kochał osobę spoczywającą w trumnie.
- O mnie się proszę nie martw, chłopcze - powiedziałem łagodnie - Byliście blisko?
Przez chwilę milczał, wpatrując się w przesłonięte białym materiałem oblicze zmarłego.
- Byliśmy kochankami - odparł.
- Tym bardziej przykro mi, że wydarzyła się tak wielka tragedia... Radziłbym jednak wstać z ziemi. Ubrudzisz sobie ten piękny strój, szkoda by było, czyż nie?
Wyciągnąłem dłoń w jego stronę. Patrzył na nią nieufnie, a szepty dookoła nas się nasiliły. On również zdawał się je ignorować, gdyż przyjął pomoc i wstał z gleby. Otrzepał spodnie, a ja uprzejmie czekałem.
- Jak się nazywasz? - zagadałem.
- Tetsuya. Kuroko Tetsuya - odparł po chwili zastanowienia - A ty?
Oho, już nie pan, pomyślałem. Powstrzymałem jednak cisnący się na twarz uśmiech.
- Seijuurou. Akashi Seijuurou.
- Rozumiem, że jesteś przyjezdny?
- Nie do końca... A co?
- Gdybyś nie był, stałbyś w tłumie i szeptał za moimi plecami. Tylko nieznajomi są dość głupi, by do mnie podejść.
- Nie mów w ten sposób na swój temat... Nie mieszkam w mieście, ale bywam tu dość często. Mam zamek godzinę drogi stąd.
- Szlachcic? Jeszcze lepiej.
- Uśmiechnij się. Może nie wskrzeszę twego ukochanego, ale mogę zaoferować ci pomocną dłoń.
- W jakim sensie?
Uśmiechnąłem się delikatnie, po czym ruszyłem w stronę stoiska z kwiatami. Poszedł za mną, uważnie obserwując moje poczynania. Rzuciłem kilka monet na blat straganu i chwyciłem tulipana.
- Daję ci ten kwiat i możliwość ucieczki.
- Przed czym miałbym uciekać?
- Przed nimi - wskazałem na tłum - Przed trumną, przed żałobą, smutkiem i cierpieniem.
- Kochałem go. Teraz miałbym przed nim uciec? - w błękitnych tęczówkach jarzył się ogień, ale i wątpliwości. Wystarczy delikatnie dotknąć spustu.
- Nie uciekasz przed nim. Będziesz o nim zawsze pamiętał. Nie sądzę jednak, żeby chciał, byś utonął we własnym żalu - podszedłem i delikatnie wsunąłem mu kwiat między palce - Chodź ze mną.
Gniew opuścił oczy, gdy pojawiła się możliwość odnalezienia ukojenia. Smutek zastąpiło echo ulgi, gdy ująłem go pod ramię i poprowadziłem przez miasto.
Tańczyliśmy, śmialiśmy się. W rytmie tanga zgubił swój żal, walc ukoił zmysły by rumba rozpaliła je na nowo. Powolny dotyk, gdy wirowaliśmy w tańcu, zamienił płomień gniewu w uniesienie. Płatki tulipanu, który mu ofiarowałem, przyozdobiły nasze łoże gdy go do niego zanosiłem, pijanego wieczorem i dzielonymi oddechami.
- To szaleństwo - wyszeptał, gdy nachylałem się nad nim - Zostaniesz przeklęty.
- Kochasz mnie? - spojrzałem mu w oczy wypełnione żądzą.
Nie odpowiedział. Delikatnie skubnąłem zębami jego wargę, łapiąc ciche westchnienie. Szybko przesunąłem pocałunki na szyję, gorączkowo pozbywając się jego ubrań. Biała skóra niemal lśniła w ciemnym pomieszczeniu, oczy zdawały się jarzyć w ciemnościach. Czułem jego palce we włosach, gdy myślał, że może mną komenderować. Chwyciłem jego nadgarstki i jedną ręką przycisnąłem je nad jego głową. Drugą dłonią delikatnie go pobudzałem, wsłuchując się w westchnienia opuszczające jego usta. Pocałowałem go, długo i ogniście, by po chwili, bez ostrzeżenia zacząć przygotowywać go do następnej części. Wił się, gdy drażniłem jego wnętrze, jednak nie mógł się ruszyć, unieruchomiony przeze mnie. Wkrótce poczułem, że jest już gotów i znów bez ostrzeżenia przeszedłem dalej. Zapach jego skóry, tak wyraźnie unoszący się w powietrzu upajał mnie. Chciałem się z nim podroczyć, jednak zamglone spojrzenie, jakim mnie obdarzył, odarło mnie z resztek samokontroli. Doszliśmy w tym samym momencie. Zasnął niemal natychmiast po. Nieco mnie to zabolało, ale będziemy jeszcze mieli czas, by porozmawiać. Ułożyłem się obok niego, przytuliłem do siebie jak delikatny kwiat i również zasnąłem.
Rankiem obdarzył mnie skonfundowanym spojrzeniem. Potrzebował chwili, by sobie przypomnieć, jednak gdy wydarzenia zeszłej nocy do niego wróciły, natychmiast zerwał się z łóżka. Szkoda, było mi tak ciepło...
- Dlaczego to zrobiłeś? - warknął, szukając swoich spodni.
- Co zrobiłem? To, czego chciałeś?
Przystanął na chwilę, by spiorunować mnie spojrzeniem.
- Wykorzystałeś mnie jak jakąś tanią dziwkę - dalej warczał, jednak coraz głośniej.
- Nie. Dałem ci to, czego sam pragnąłeś. Ucieczkę. Ukojenie.
- Uwłaczam jego pamięci...
- Bzdura, mój drogi - położyłem mu rękę na ramieniu - Nie czujesz się lepiej?
- Nie - odparł szybko, nie patrząc w moją stronę.
Ah tak. Nie czujesz. Gdy skończył się ubierać niemal wybiegł z pokoju. Poczułem ukłucie żalu. Byłbym naiwny sądząc, że teraz będzie pięknie, prawda?

Wyjechałem z miasta na kilka dni. Biznes sam się nie nakręci, trzeba pilnować własnego dobytku. Gdy wróciłem, od razu zacząłem go szukać w tłumie. Nie było to trudne, raczej było go widać. Znów mnie zabolało, gdy ujrzałem go z innym mężczyzną. Uśmiechał się, delikatnie i nieco nieśmiało, ale uśmiechał. Jego towarzysz energicznie o czymś opowiadał, machając rękami i rozbawiając go. Nie było na co patrzeć. Jeszcze tego samego dnia załatwiłem co trzeba i wróciłem do majątku. Znów nie wyszło, tak...
Przez pewien czas nie wracałem, jednak nie mogłem bez końca siedzieć w zamku. Gdy wjechałem do miasta znów usłyszałem znajome szepty, a na środku placu, zgodnie z oczekiwaniami znów go ujrzałem. Niebieskowłosy młodzieniec przy trumnie, z żalem i gniewem w oczach. Nie płakał. Podszedłem do tego samego stoiska, znów rzuciłem kilka monet i wyciągnąłem białego tulipana.
- Witaj - rzekłem, podchodząc do niego - Moje kondolencje.
- Czego znów tutaj szukasz? - wyszeptał.
- Zarabianie boli, ale czasem trzeba się poświęcić, ruszyć tyłek z zamku i pojechać do miasta.
- Czy w zakresie słowa zarabiać mieści się kupowanie mi kwiatów i mącenie w głowie?
- Mącę ci w głowie?
- Nie dam się znów wykorzystać.
- Nie wziąłem od ciebie nic, czego nie chciałbyś mi dać.
Dla odmiany kucnąłem obok niego. Nie chciał na mnie patrzeć, bladą dłonią ściskając dłoń zmarłego. Wyglądał tak krucho...
- Przyjmiesz chociaż kwiat? - zapytałem cicho, patrząc w jego oczy.
Milczał, ignorując mnie.
- Nie zrobię nic, czego byś sobie nie życzył, przysięgam. Słowo szlachcica jest warte więcej niż jego życie, chłopcze.
Nieśmiało uśmiechnął się, ale w jego oczach wciąż tańczył ból.
- Jak wiecznie będziesz klęczał na ziemi przy trumnie, w końcu będziesz musiał wyrzucić ten strój, mój drogi. A szkoda, idealnie na tobie leży.
- Trochę przestarzały tekst, wiesz?
- A tak się starałem...
Znów zamilkł, jednak patrzył na mnie uważnie. Pod tym błękitnym spojrzeniem czułem się dogłębnie analizowany.
- Przysięgasz?
- Przysięgam.
Widziałem, jak bardzo pragnie nie czuć tego bólu. Wstałem i wyciągnąłem ku niemu rękę. Pozwolił pomóc sobie podnieść się, wtedy wręczyłem mu tulipana.
- Ty też masz deja vu?
- Udław się - spojrzał na mnie zirytowany.
- Jeśli takie twoje życzenie...
- Nie! Wystarczy śmierci na najbliższych kilka lat.
- Spokojnie! Nie spieszno mi do grobu, mój drogi - uśmiechnąłem się, widząc jego niepokój.
Tym razem to on prowadził. Pozwoliłem pociągnąć się do teatru, gdzie wystawiano jakąś niszową sztukę, a potem szliśmy ulicą i rozmawialiśmy. Mówił mi o swojej miłości do kwiatów, o języku tych delikatnych roślin, sposobach pielęgnacji i wielu innych sprawach. Gdy usiedliśmy w karczmie, w której występowała jakaś wioskowa niewiasta, zamówiliśmy piwo i zamilkliśmy. Sączył napój w ciszy, wpatrując się w kobietę śpiewającą na podeście.
- Musisz mnie mieć za strasznego tchórza i niewierną dziwkę - rzekł cicho po jakimś czasie.
- Gdybym tak o tobie myślał, raczej nie próbowałbym cię pocieszyć, a ukamienować, nie sądzisz?
- Dlaczego tak nie myślisz? Ledwo wczoraj zginął mój kochanek, a ja siedzę tutaj, z tobą...
- Nie ma sensu sobie tego wyrzucać, mój drogi. Czy zalewanie się łzami i krzyczenie w żałobie przyniosłoby ci więcej ulgi? A może chwałę?
Nie odpowiedział na moje pytanie. Jego spuszczony w dół wzrok mówił mi, ze wie, że mam rację, ale nie chce tego przyznać. Powstrzymałem cisnący się na usta uśmiech. Kobieta śpiewała w obcym języku do akompaniamentu zespołu. Rozumiejąc słowa piosenki miałem ochotę roześmiać się na cały głos.
- Aiyoku no prisoner... - zanuciłem pod nosem, licząc że zwrócę jego uwagę.
- Rozumiesz, co ona śpiewa? - zgodnie z oczekiwaniami zapytał.
- Tak. Chciałbyś wiedzieć?
- Po twojej minie wnioskuję, że raczej nie - ostrożnie odparł, jednak w kącikach jego ust czaił się uśmiech.
- Może pójdziemy gdzieś, gdzie będą śpiewać w języku, który znasz?
- Mam wrażenie, że stroisz sobie ze mnie żarty.
- Ależ skądże...
- Pajac.
- Do usług, mój drogi.
Faktycznie, zmieniliśmy karczmę. Tam już śpiewano w tutejszym języku, zachęcałem więc Tetsuyę by dołączył do śpiewających.
- Pokażmy im, co to znaczy mieć piękny wokal - uśmiechnąłem się do niego, po czym rzuciłem w tłum słowa piosenki.
Nawet gdy ich nie znał, nucił razem z nami. Ze wszystkich stron otaczali nas ludzie, nie przejmując się niesławną historią mojego towarzysza. Taniec i śpiew nie raz idą w parze, my jednak tylko śpiewaliśmy, zapijając zdarte gardła stawianym przez pospólstwo alkoholem. Z jego oczu znów zniknął żal i lęk, bawił się jakby nigdy nic złego nie wydarzyło się w jego życiu. Okazało się niestety, że ma słabą głowę... Musiałem go zanieść na górę, co znów wywołało deja vu.
- O-obiecałeś- hik-, że mnie nie tk-hik-niesz - patrzył na mnie cały czerwony. Cóż za urocze stworzenie...
- Nie tknę, jeśli tego pragniesz, mój drogi. Tylko zaniosę cię na górę, odłożę na łóżko i pójdę sobie, dobrze?
Tak też zrobiłem. Z ciężkim sercem i zaciśniętymi zębami, ale odłożyłem go na łóżko i zbierałem się do wyjścia.
- Było fajniee... - jęknął, widząc że otwieram drzwi - Może zosta-hik-niesz jeszcze na chwilusię, czo?
- Jeśli tego sobie życzysz... - wymamrotałem, siadając na krześle z daleka od łóżka.
- Czo tak dale-hik-ko?! Tu siądź - poklepał miejsce obok siebie na łóżku.
- Nie sądzę, by był to dobry pomysł. Nie chcę znów zostać nazwanym łachmydą i zbirem wykorzystującym niewinne dziewice.
- Nie-e jestem- hik- dziewicą...
- Zdążyłem zauważyć.
Westchnąłem i usiadłem obok niego. Wytrzymanie w tej odległości to było wyzwanie, ale ja przecież szczyciłem się doskonałą samokontrolą. Zalany w trupa chłopak nieświadomie chwycił mnie za rękę i splótł nasze palce.
- Ale masz maa-łe dłonie - zaśmiał się cicho, patrząc na nie z dziecięcą ciekawością.
- Ty masz jeszcze mniejsze - wyszeptałem.
- Bo ja jestem mieiszy!
- Nie da się ukryć - uśmiechnąłem się smutno.
Już chciałem zabrać mu rękę i zbierać się do wyjścia, gdy on, jakby odczytując moje intencje ścisnął mnie mocniej i pociągnął w swoją stronę.
- Nie odchodź - wyszeptał łamiącym się głosem, któremu nie mogłem się oprzeć.
- Każesz mi tu siedzieć, nie mogąc cię dotknąć? Jesteś zbyt okrutny, mój drogi.
- Zostań... - jęknął, po czym pocałował mnie.
Moja samokontrola prysnęła jak bańka mydlana. Niemal brutalnie pchnąłem go na łoże, zdarłem ubrania i kochaliśmy się namiętnie, jakby jutra miało nie być. Sam tego chciał. Nie złamałem danego słowa. Alkohol odarł go ze wstydu, pozwalając mu lubieżnie się oblizywać, przyjmując i dając pieszczoty. Myślałem że oszaleję z pożądania, a on bawił się mną i moim pragnieniem. Dałem mu się usidlić, po raz sam nie wiem który.
Poranek przywitał nas delikatnym muśnięciem słońca na skórze. Spał z głową leżącą na mojej klatce piersiowej, a jego równomierny oddech łaskotał mnie po brzuchu. Gładziłem czule jego włosy, rozkoszując się widokiem, którym chciałbym być witany każdej jutrzenki.
- Witaj - wymruczałem mu do ucha, gdy przebudzony przecierał zaspane oczy - Wyspałeś się?
- Hmm? Taaak... - jęknął, patrząc na mnie nieprzytomnie - Moja głowa...
- Na kaca najlepsze jest śniadanie. Co ty na to?
- Znów mnie wykorzystałeś, łajdaku - mruknął pod nosem, ale na jego twarzy pojawił się smutek - Wiem, tyle pamiętam że sam cię do tego nakłaniałem.
- Widzę, że znów popsułem ci humor.
- Sam go sobie psuję tym niegodnym zachowaniem... Ale to nie twoja wina.
- Mimo to gotów jestem wziąć odpowiedzialność. W ramach zadośćuczynienia mogę ci zaoferować śniadanie i przejażdżkę. Wyrwiesz się z miasta na chwilę, zwiedzisz trochę okolicę...
- Zastanawia mnie, skąd ta serdeczność w stosunku do mnie?
- Nie mogę patrzeć, jak płaczesz. Czy to źle?
- Innymi słowy masz słabość do niewinnych dam w opresji?
- Oo tak, ostatniej nocy pokazałeś, jaka to z ciebie niewinna dama...
Zaczerwienił się aż po czubki uszu.

Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy na spacer. Wkrótce wezwałem powóz, by zawiózł nas do mojego zamku. Gdybym nie wiedział, że jest inaczej, powiedziałbym że nigdy nie był poza miastem. Patrzył na pola, jakby widział je po raz pierwszy w życiu, więc opowiadałem mu o gatunkach zbóż, wyrobie chleba, trzodzie... To rzeczy, na których się znałem.
- To wszystko należy do ciebie? - zapytał, wskazując mijane przez nas połacie terenu.
- Nie wszystko, ale większość. Powiedzmy, że jestem grubą rybą w okolicy.
- A tak dokładniej?
Obdarzyłem go zirytowanym spojrzeniem, na które odpowiedział tym swoich uśmiechem w głębi oczu.
- Niektórzy mówią mi ,,wasza wysokość''.
- Tak myślałem - powiedział cicho, patrząc na mnie - Książę-pustelnik.
- Tak o mnie mówicie w mieście? Robię się samotny.
Zaśmiał się cicho. Milczeliśmy przez resztę drogi, ale w sumie nie było daleko. Uprzedziłem służbę, więc czekała na nas otwarta brama i coś pomiędzy drugim śniadaniem a obiadem. Gdy zjedliśmy pomny jego fascynacji kwiatami zabrałem go do ogrodu. Starannie pielęgnowane kwiaty, różne egzotyczne gatunki, których nie znajdziesz na targu... Wszystkie kwitły, jakby ciesząc się z jego przybycia. Niby taka pora roku, ale i tak cieszy. Tetsuya był wniebowzięty, mogąc gładzić kolorowe płatki i napawać się ich zapachem. Dzień minął nam zatrważająco szybko. Czułem się jakbym leżał na słońcu. Nawet jeśli nie mówił dużo, sama jego obecność koiła moje zmysły. Nie mogłem uwierzyć, że minął cały dzień, gdy już w mieście, po zmroku pomagałem mu wyjść z powozu.
- Powinniśmy to kiedyś powtórzyć - zaśmiał się, jak często mu się zdarzało tego popołudnia - Dziękuję. Było bardzo miło.
- Drobiazg, mój drogi. Dałbym ci wszystko, czego byś sobie zażyczył.
Zamrugał, zaskoczony takim wyznaniem. Przez sekundę w jego oczach zalśniło pragnienie, przez ten ułamek chwili chciał sięgnąć po wizję, którą mu ofiarowałem. Potem odwrócił wzrok i bez pożegnania odszedł przed siebie, a ja, chcąc nie chcąc, wróciłem do zamku.

Nie mogłem być w mieście kilka dni. Mój ojciec nawiedził te rejony, chcąc sprawdzić jak daję sobie radę na terenie oddanym pod mój zarząd. Naturalnie nie było do czego się przyczepić, jednak on musiał to osobiście zobaczyć, na własne oczy. Nie mogłem opuścić posiadłości, musiałem mu wszędzie towarzyszyć. Gdy w końcu wyjechał nie bacząc na sprzeciw ogrodników chwyciłem nóż, uciąłem najpiękniejsze lilie i tulipany, złożyłem w bukiet i pojechałem konno do miasta. Mimo późnej pory stróże pozwolili mi jeszcze wjechać do środka, jednak uprzedzili, że wyjadę dopiero następnego dnia. Nie przejmując się tym szukałem błękitnej czupryny wśród tłumu, licząc, że tym razem będzie dobrze. Nie spóźnię się. Złamię ten czar, i wszystko będzie jak należy...
Ból przeszył całe moje jestestwo, gdy w końcu ujrzałem upragniony błękit. Kompletnie nie przejmując się nienawistnymi spojrzeniami bawił się, wirując w tańcu z jakimś mężczyzną. Jego blada skóra i blond włosy irytowały mnie w równym stopniu co uśmiech nie schodzący z twarzy. Ile jeszcze? ILE JESZCZE? Wyrzuciłem bukiet do rynsztoku. Na nocleg wybrałem pierwszą lepszą karczmę, z pełną świadomością że dla takich jak ja cena razy pięć. Czy to ma znaczenie? Byłbym naiwny sądząc, że teraz będzie dobrze...

Minął miesiąc, potem drugi... Przestałem jeździć do miasta. Tyle miesięcy... Tyle lat... Ile jeszcze? Trumien na cmentarzu jest już tyle, że sam pewnie straciłeś rachubę... Chyba nie da rady inaczej... Tego samego wieczoru służba zameldowała gościa.
- Któż może chcieć mnie widzieć o tej porze...
- Sei! - ten krzyk rozpoznałbym zawsze i wszędzie.
Błękitnowłosy rzucił mi się na szyję, cały drżący. Objąłem go, zaskoczony jego obecnością, jednak wiedziałem, co jako jedyne mogło go tu przyprowadzić.
- Sei, on... On... Ktoś... tak po prostu... Przez gardło... - mamrotał, zbyt roztrzęsiony by formułować pełne zdania.
- Ciii, spokojnie. Nic ci nie grozi. Już, uspokój się - gładziłem go po plecach.
Przez dłuższą chwilę nadal trząsł się w moich ramionach, jednak w końcu uspokoił się na tyle, by dać się posadzić na fotelu. Służąca przyniosła mu ciepłej herbaty i koc, którym starannie go opatuliłem.
- J-ja wiem... jest późno, i nie powinno mnie tu być, ale... Widziałem to...
- Co widziałeś?
- Jak... - tu głos załamał mu się na chwilę - Jak strzała przebija gardło Ryouty. Jego krew trysnęła na mnie, a on sam padł jak długi, zaczął się miotać w konwulsjach...
- Ciii - wyszeptałem, by go uspokoić - Nie musisz więcej mówić.
Chciałbym posadzić go sobie na kolanach. Objąć, okryć ciepłym kokonem błogiej nieświadomości... Dlaczego...? To nie pora na tego typu rozmyślania. Nerwy powoli go opuszczały, dopuszczając do głosu wyczerpanie fizyczne. Jakby nie było, biegł tu całą drogę.
- Ch-chciałbym... Zapomnieć o tym wszystkim... Zapomnieć o bólu, żalu... Nie czuć ich... - szeptał, a w jego szafirowych tęczówkach szkliły się łzy.
Podszedłem do niego i wziąłem go na ręce.
- D-dokąd ty...
- Obiecałem przecież, że dam ci wszystko, czego zapragniesz.
Jednym pstryknięciem kazałem służbie rozłożyć nad nami parasol, gdy wyszedłem na taras prowadzący do ogrodu. Na dworze padało, jednak nie była to nawałnica ani większa ulewa, więc uniknąłem nadmiernego przemoczenia. Moim celem była altana, w której zapobiegliwie zawsze trzymałem suche szczapki drewna na wieczory takie jak ten. Nie musiałem nic mówić, służba sama uwinęła się z uszczelnieniem altany i rozpaleniem ognia. Położyłem Tetsuyę na niewielkiej sofie stojącej tuż obok paleniska, po chwili doniesiono nam wino i lekkie musy w charakterze deseru i zostaliśmy sami. Otoczeni kwiatami, deszczem i cichym trzeszczeniem płonącego drewna. Nie było zimno, ogień skutecznie zwalczał niską temperaturę. Nalałem wina do obu kieliszków i podałem jeden mojemu towarzyszowi.
- Przez chwilę myślałem, czy nie zanieść cię do łóżka... - obdarzył mnie zirytowanym spojrzeniem - Ale to tu trzymam skrzypce, nie w sypialni, więc byłoby ciężko zagrać coś dla ciebie.
Oczy mu zalśniły, gdy schyliłem się i wyjąłem z futerału piękny instrument. Przechowywany w bezpiecznym miejscu, zabezpieczony od wilgoci czekał na wieczory takie jak ten, gdy lubiłem przyjść do altany, grać i wyobrażać sobie, że siedzi tu razem ze mną.
- Choć raz sen stał się jawą... - wymruczałem pod nosem, by zagrać pierwszą, nieśmiałą nutę.
Spojrzałem mu głęboko w oczy i już wiedziałem, co zagrać. Mówi się, że piękna muzyka ukoi każde serce, nawet największego chama i prostaka. Ten utwór, którego nazwy nigdy nie potrafię zapamiętać, zaczyna się bardzo smutną melodią. W miarę rozwoju historii z żałoby przechodzi w zobojętnienie, by w końcu zapłonąć pasją i nadzieją. Nie jest prosty. Nie jest znany. Nie musi być. Wystarczy, że w tych najpiękniejszych oczach świata rozpalił choć na chwilę ogień. Gdy się skończył, pozwoliłem sobie upić łyk z kieliszka Tetsuyi, na co odpowiedział cichym uśmiechem, po czym płynnie przeszedłem do następnego. Po tym byłem jeszcze śmielszy. Przysunąłem się blisko chłopaka i gestem zachęciłem go, by oddał mi ten napój, który właśnie chciał przełknąć. Z lubieżnym uśmiechem, który tak kochałem, pozwolił by ogrzane wnętrzem ust wino spłynęło do mojego gardła, po czym delikatnie ugryzł moją wargę i odsunął się. W jego oczach widziałem ostrzegawcze ,,Nie licz na nic więcej''. Westchnąłem. Powoli opróżniliśmy jedną, drugą butelkę. Przynoszono nam nowe, a my nie zwracaliśmy już na to uwagi. Gdy nie grałem, rozmawialiśmy o muzyce, tłumaczyłem mu znaczenie utworów, próbowałem pokazać chwyty. Tej nocy nie dotknąłem go. Patrzyłem, jak uśpiony jedną z melodii opuszcza głowę na atłasowe poduszki i zasypia. Popatrzyłem na niego przez chwilę, by wziąć go na ręce i zanieść do przygotowanego dla niego pokoju. Pocałowałem w czoło, i z ciężkim sercem odszedłem do własnej sypialni.
Rankiem obudził mnie ciężar na klatce piersiowej. Nie przypominając sobie sprowadzania panien do zamku zamrugałem kilka razy, jednak ten otaczający mnie ze wszystkich stron niebieski kolor rozwiał wszelkie wątpliwości. Nie zasnął, udawał tylko, czekając co się stanie. A gdy wyszedłem z jego komnaty przekradł się do mojej. Uśmiechnąłem się szeroko.
- Nie śpisz już? - zapytał, wtulając głowę w moją szyję.
- Nie... - mruknąłem, po czym przeturlałem się nad mojego towarzysza. Skubnąłem jego wargę.
- Jak to nie... Jak dla mnie nadal śnisz...
- Zamruczysz inaczej, gdy cię...
- Ekhm. Przepraszam, wasza wysokość, ale śniadanie już czeka - służba jak zawsze materializuje się w najlepszym momencie.
- Nie mogłeś z tą wiadomością poczekać aż skończymy?
Mężczyzna skłonił się tylko i wyszedł z pokoju. Westchnąłem i uwolniłem Tetsuyę spod siebie.
- Chodź, zjemy coś i przejdziemy się na spacer. Potem odwiozę cię do domu - wymamrotałem, przeciągając się.
- Dziękuję - odparł szeptem, z tym swoim zawadiackim uśmiechem.
Tak też zrobiliśmy. Zjedliśmy śniadanie, po czym kazałem przygotować dla nas wierzchowce i udaliśmy się do lasu. Nie był daleko, ale lepiej szczędzić nogi na samą przechadzkę, nie na zakurzoną trasę. Po wczorajszym deszczu w lesie było chłodno i wilgotno, jednak i tak było miło. Konie przywiązaliśmy do drzewa i poszliśmy w teren. Nieco mroczna atmosfera ciemnego lasu podziałała depresyjnie na mojego towarzysza, ale i na mnie.
- Wiesz, Sei, zastanawiam się... Dlaczego? Dlaczego mnie to dotyka? Czy naprawdę jestem aż tak grzeszny, że chcę kochać, być szczęśliwy? Może powinienem po prostu zostać pustelnikiem, nie żądać niczego i wierzyć, że w ten sposób ich ochronię...
Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Słysząc te słowa miałem ochotę podejść, trzasnąć go w pusty łeb i potrząsnąć nim jak należy. Przez tyle lat cierpiałem, żeby teraz zaczął mi się zwierzać z tęsknoty za zmarłymi chłopakami? Jaki pustelnik? Przecież... Patrząc, jak dotyka jakichś polnych kwiatów przypomniałem sobie jednego z jego kochanków, który mu takie przynosił. Zawrzał we mnie gniew, gniew za te wszystkie lata.
- Tak, jesteś grzeszny - odparłem cicho - Za każdym razem, gdy kogoś pokochasz, twój luby umiera. Wtedy przychodzę ja, a ty oddajesz mi się, byleby tylko uciec od cierpienia. Jesteś więźniem pożądania.
- Sei...?
Nie wiedziałem, dlaczego to powiedziałem. Miałem tego nie mówić, miałem go pocieszyć... Ale zawładnął mną bezgraniczny gniew, cały żal, smutek i samotność wzięły górę.
- To ty mi powiedz, dlaczego. Powiedz mi, dlaczego, mimo iż każdy, którego pokochasz ginie, mimo iż przelałeś już tyle łez, że nie starcza ci ich na nowych amantów, dlaczego wciąż szukasz kolejnego? Ile to jeszcze potrwa? Powiedz mi, czemuś taki grzeszny? Zaczynam mieć tego dość.
- Sei, przerażasz mnie...
Nim zdążył się odsunąć, chwyciłem jego ramię i przyciągnąłem do siebie. Zamknąłem go w żelaznych objęciach, nie pozwalając wyrwać się i uciec.
- Zatańcz ze mną, Tetsuya... - wymruczałem mu do ucha - Tu, na skraju snu i jawy...
- Sei, nie wiem, co ci się stało, ale to boli! Puszczaj!
Zakneblowałem mu usta pocałunkiem. Jakiż słodki jest jego smak, jak cudnie pachnie jego blada skóra, tak lśniąca w mroku lasu. Widziałem strach w jego oczach, jednak nic sobie z niego nie robiłem. Przycisnąłem go do drzewa, delikatnie sunąc dłońmi po udach, plecach...
- P-usz-puszczaj! - wydyszał w przerwie na oddech.
- Poddaj się... Zatańcz ze mną... Szczęśliwe zakończenie, którego pragniesz, nigdy nie dojdzie do skutku...
- O czym ty mówisz?! Puść, to boli!
Miał na sobie moje ubrania, wiedziałem więc jak szybko się ich pozbyć. Odsłoniłem mu ramiona i zacząłem składać na nich gorące pocałunki. W głowie huczało mi od żądzy i gniewu. Zatraciłem się w tym, głuchy na jego słowa i krzyki. Nikt nam nie przeszkodził.

Gdy wróciłem do siebie ujrzałem jego zapłakaną twarz i przerażone oczy, niemal rozdarte ubrania i krew na udach. Jak cudnie wyglądał, leżąc tak na ziemi, u moich stóp... Gdyby tak ten obraz nie zniknął już nigdy...
- Nee, Tetsuya... Nie zauważyłeś jeszcze? - wyszeptałem, wciąż pijany chwilą i najpiękniejszym widokiem.
- Czego? Tego, że jesteś zboczeńcem i sadystą? Zdążyłem zauważyć!
- Niee... Twoja klątwa - zaśmiałem się - Przecież nie wierzysz w takie bzdury jak klątwa, prawda?
- Co? O czym ty...
- Ani razu o tym nie pomyślałeś? Że może ktoś celowo zabija twoich ukochanych? - wiedziałem, że na twarzy mam psychopatyczny uśmiech, nie potrafiłem jednak się go pozbyć. Za długo. Za długo.
Jego oczy zrobiły się wielkie jak talerze. W półmroku jaśniały delikatnie, gdy wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.
- Kto... Kto mógłby zrobić coś takiego... - nagle źrenice powiększyły mu się, gdy zrozumiał - Ty...
- Ależ skąd - uśmiechnąłem się - Przecież to wina klątwy, prawda?
Zaczął cofać się do tyłu, choć ból na pewno utrudniał mu ruch.
- Zrozum... Tak wiele lat na ciebie patrzyłem... A ty zawsze byłeś z innym. Kochałeś go. Co miałem zrobić?! ...Pozbyłem się go. Wtedy odkryłem, że szukasz ukojenia... Chciałem ci je dać, ale nie zdążyłem. Więc zabiłem kolejnego, kolejnego, kolejnego... Aż w końcu... I dałem ci je. Ale ty znów zaczynałeś szukać. Chciałem złamać moją klątwę... Byłbyś tylko mój...
- Jesteś chory - w moich ukochanych oczach lśniło przerażenie - Chory.
- Może... może troszkę spanikowałem... Ale ja tylko cię kocham...
- Nienawidzę cię! Brzydzę się tobą! Nie zbliżaj się do mnie!
Jego słowa przeszyły moje serce na wskroś. Każdy uśmiech, każdy pocałunek, dotyk, każdy płatek kwiatu, każda nuta... Wszystko wirowało w mojej głowie, narzucając mi inną wizję świata. Przecież kochał mnie. Gdy tracił ukochanego, kochał mnie. Tańczyliśmy na krawędzi tego fatalizmu, ukrywając się za nim jak za tarczą. Chwilowym ukojeniem zasłanialiśmy bruzdy na sercu. Wyjąłem tulipana, którego trzymałem za pazuchą, by mu go dać. Śnieżnobiały tulipan. Spojrzał z odrazą na kwiat, jednak położyłem go przez sobą. Nie chcesz mojego uczucia... Nie pożądasz mojej miłości... Nienawidzisz mnie... Chyba dałem się ponieść paranoi. Po chwili wyciągnąłem trzymane przy boku ostrze sztyletu.
- Moje ręce spowija szkarłatna mgła - wyszeptałem - Jeśli chcesz pozbyć się klątwy, to... Zrób to. Własnymi rękoma.
Spojrzał na mnie badawczo, analizując moje słowa.
- Własnymi rękoma...
- Pospiesz się - rzekłem beznamiętnie. Czy to ma znaczenie? Nigdy, do samego końca, nie mogłem pozbyć się klątwy. Choć raz, tylko raz chciałem zdobyć to, czego naprawdę pragnąłem. Zamiast tego patrzyłem pustym wzrokiem jak okaleczony, skrzywdzony chłopak z gniewem, wręcz furią w oczach bierze do ręki podany przeze mnie sztylet.
- Kocham cię - wyszeptałem, by sekundę później cały świat zatopił się w szkarłatnej nicości.

Na placu w mieście wystawiono ozdobną trumnę. Klęczał przy niej uśmiechnięty, radosny młodzieniec. Mówi się, że każdy pokochany przez tego młodzieńca książę zostanie przeklęty i spotka go śmierć. Na wieku trumny spoczywał samotny tulipan o płatkach w barwie krwi.
***
 To naprawdę był eksperyment. Nie mam pojęcia, jak mi wyszło, i nie chcę tego oceniać. W razie gdyby coś było niejasne, polecam kliknąć > tu <, myślę że ten utwór wyjaśni wam, o co chodziło.  Nigdy więcej AkaKuro, dammit... 

A, no i symbolika. Biały tulipan oznacza szczerze intencje, niewinność. Czerwony tulipan, to prawdziwa, głęboka miłość.

piątek, 19 czerwca 2015

Po koncercie

Kontynuacja > tego <

Po kilku miesiącach nagle zmieniają im rozkład zajęć... Judal ze złością wpatrywał się w tablicę z ogłoszeniami, na której widniał nowy plan zajęć teoretycznych i praktycznych w Akademii Plastycznej. Bo się profesorka rozchorowała... Jego nie obchodzi, że ma raka! Ma uczyć i już! Automatycznie zrobił zdjęcie ogłoszeniu, po czym nie zdążył odejść kilka kroków a usłyszał rozmowę dwóch dziewczyn.
- Wybierasz się na ten festiwal jutro? - podekscytowany głos blondynki przebił się przez hałas na korytarzu.
- Nie wiem... Będzie koncert... Nie znam tego Touhou, a wolałabym się nie pchać między fanów serii...
Ooo tak. Jutro, dokładnie o 16 rozpoczyna się koncert Yellow Zebra. Judal od kilku miesięcy uważał się za fana tego zespołu, mimo iż kojarzył tylko jeden utwór. Czy to ma znaczenie? Nie. Liczy się tylko to, że na koncertach świeci jego prywatna gwiazdka - lider zespołu, Alladyn. Mimo iż jest chłopakiem, roztacza wokół siebie aurę dziewczęcego uroku, która zauroczyła Judala. Bo przecież nie podobałby się mu jakiś facet... To przez tę kobiecość, tak, właśnie!
Odkąd poszedł z Salują na pierwszy koncert na następne też musiał iść z nim. Ani razu nie udało mu się iść samemu. Z jednej strony to miało plusy - blondyn ma bogatego sponsora, który nawet gdy się dowiedział, że Alibaba wydaje jego forsę na idolki, to po długich namowach (czyt. płaczu, szantażu i długim, brutalnym seksie) zaakceptował to i Judal ma za darmo bilety. Jego kolekcja plakatów urosła do sześciu, w dodatku nabył kilka doujinshi z Touhou, a Alibaba nadal chodzi z nim na konwenty... Ale to nie to samo!
Ten koncert jednak będzie inny! Kouen zawsze patrzył niechętnie na te wypady by popatrzeć sobie na tańcząco-śpiewające małolaty i tym razem zabrał Alibabę ze sobą na Okinawę, na jakąś konferencję. Judal namawiał Saluję ze wszystkich sił, w końcu w pracy reportera potrzebne mu będą takie doświadczenia! A że blondyn zdążył kupić bilety... to Judal idzie sam! Ma tylko zabrać dwa plakaty! Sama myśl o tym, że nareszcie się udało, wywołała uśmiech na jego twarzy, który nie znikł nawet gdy zauważył że ludzie coś za szybko odsuwają się od niego na bezpieczną odległość.

W domu nawet rysowanie głupiego liścia z dokładnością co do żyłki nie mogło zepsuć mu humoru. Cassima nie było, wiecie, aktorów ciągają po całym świecie, Alibaba prawdopodobnie uprawiał właśnie swój ulubiony sport razem z Kouenem, Judal więc włączył ukochaną muzykę na cały regulator, zablokował drzwi by sąsiedzi nie pomyśleli o odwiedzinach i pracował. Gdy skończył liścia wziął się za spalenie kuchni (czyt. zrobienie sobie czegoś do jedzenia), a gdy i to zadanie brawurowo ukończył, ba, kuchnia przetrwała jego najazd na zupki chińskie, padł wyczerpany na kanapę. Tyle się dzisiaj napracował... Jednak bez Cassima, który gotuje, umarliby śmiercią głodową. Gdy przeleciał po wszystkich kanałach w telewizji i stwierdził, że telewizja kłamie, przełączył plazmę na tryb internetowy i odpalił sobie anime. Z zapartym tchem obejrzał walkę między Judalem a Alladynem w Balbaddzie i stwierdził, że ta dwójka idealnie do siebie pasuje! Nie, to nie ma nic wspólnego z jego gwiazdką. Zdaje się wam.

Poranek, a właściwie okolice południa miał tak zamotane że istniała spora szansa, że się spóźni. Czy to jego wina, że Magi tak wciąga?! Mogli twórcy pomyśleć zanim zrobili takiego pochłaniacza czasu! Klnąc na czym świat stoi czesał długie aż do ziemi włosy, nie mogąc ich należycie rozplątać. Czemu on zawsze musi się miotać na łóżku? No czemu?! Ale i tak kocha te kudły. Choć klnie na nie ile pary w płucach.
Gdyby wstał wcześniej nie leciałby na ostatni pociąg metra, który może go dowieźć za czas jednak no cóż, przeżył sardynkowy ścisk, przed oczami mignął mu cały żywot gdy jeden gość podniósł rękę do góry, i ostatecznie po dwudziestu minutach tortur wypadł z metra i pognał przed siebie. Musiał dziwnie wyglądać, sprawdzając zegarek co pięć sekund, ale to nie miało żadnego znaczenia. Przed wejściem vip nie było już kolejki, wszyscy zdążyli wejść. Judal odetchnął z ulgą, pokazał strażnikowi bilet i został przepuszczony. Tak! Tak, udało się!
Przystanął, by wziąć oddech. Do koncertu zostało dziesięć minut, więc niewiele brakowało a przepuściłby taką szansę... Na szczęście jednak zdążył i teraz nie ma co się nad tym zastanawiać. Zerknął na tłum przed sobą. Bilety vip kosztują tak wielką forsę, że Judal zawsze sądził że tylko Alibabę (czyt. Kouena) na nie stać. Tym razem tłum był rzadszy niż zwykle, pewnie ze względu na kiepską lokalizację, ale stali bywalcy już dawno mieli zagrzane miejsca. Nie znał ich z imienia ale kojarzył wzrokowo. Przecisnął się do przodu, zaklepując sobie swoje ulubione miejsce. Zgodnie z planem koncert ma trwać dwie godziny, a potem ma być spotkanie z członkami zespołu, zakup płyt i plakaty. Na scenie trwały ostatnie poprawki, dziewczyny jak zwykle ustawiały wszystko według własnego widzimisię. Alladyna jeszcze nie było, ale on zazwyczaj przychodzi tuż przed rozpoczęciem. Dzisiaj premierę ma nowa płyta, więc pojawi się przynajmniej jeden nowy utwór, a cały zespół przebrany jest za postacie z gry. Na biuletynie trzymanym w ręku Judal widział że Alladyn będzie Cirno. Nie do końca pasuje to do jego image'u ale może nie będzie tak źle.
Gdy Alladyn wyszedł na scenę jego błękitny warkocz delikatnie zafalował, a wraz z nim wstążka, którą był związany. Błękitno-biała sukienka sprawiała, że wyglądał kompletnie jak dziewczyna, mimo to głos miał niezmieniony gdy zanucił coś ku uciesze tłumu.
Szybko skończyły się przygotowania i rozbrzmiały pierwsze nuty utworu. Standardowo chwilę zajęło intro, by już za moment twarz Alladyna rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Ohiru ne wo suru puka puka ukanda mizu umi no ue~ Negokochi warukute koorasete shimatta, kirei na hana made~*
Śmiesznie to wyglądało, gdy tak smutny tekst był śpiewany z takim wyszczerzem na twarzy. Alladyn mimo to nie potrafił zetrzeć uśmiechu z warg i jak zwykle lśnił własnym blaskiem, przyćmiewając każde inne źródło światła.
- Hikari hansha suru koori ni me ga kurande~ Daijina mono miushinatte hitori bocchi ni naru!**
Nowa piosenka idealnie pasowała na character song Cirno. Jednak dobrze dobrali mu strój...
Poza Hyouketsu Musume zagrali jeszcze Color Girl, Melody i kilka innych utworów. Czas na koncertach jest jakiś dziwny, kompletnie zaginają czasoprzestrzeń... Śpiewają 5-6 kawałków i minęły trzy godziny... Jak to możliwe? Pytajcie Boga Koncertów. Judal miał wrażenie, że Alladyn zerka w stronę strefy vip, jednak gdy ich oczy znów się spotkały przestał to robić. Nie spodobało mu się, że Judal tu jest...? Zaczęła się analiza, co też takiego mógł zrobić by zniechęcić idola do siebie. W tak zwanym międzyczasie minął koncert i cała strefa vip ustawiła się na początku standardowej kolejki po plakaty. Dzisiaj było to tym większe wydarzenie, że członkowie zespołu podpisywali je na miejscu, z dedykacją, mogłeś nawet pogadać z ulubioną gwiazdką! Dlatego Alibaba dał trzykrotną cenę normalnych biletów vip... A Judal się cieszył.
Cały w nerwach stał i wpatrywał się w plecy osoby przed sobą. Serce waliło mu jak jakiejś dziewicy w shoujo mandze, gdy idzie wyznać miłość szkolnemu przystojniakowi. A przecież on nie jest jakąś bździągwą z trzęsącymi się kolanami! To tylko pogawędka z Alladynem... Aż czuł, jak para idzie mu uszami i bucha spod grubej warstwy włosów. A co jak się za bardzo spłoszy i zacznie krzyczeć? TO SIĘ NIE MOŻE STAĆ. Jak to dobrze, że nie ma tu nikogo, kto by go znał...
- Judal? - usłyszał za plecami głos.
Jaki Judal? Nie zna. Tu nie ma żadnego Judala. Judal pojechał na wakacje... Chcąc nie chcąc odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z Hakuryuu.
- To naprawdę ty! - uśmiechnął się chłopak - Pewnie Alibaba cię przysłał po plakat.
- T-tak... - wymruczał pod nosem czarnowłosy, mając nadzieję że ten psychotyczny uśmieszek ma w głowie, nie na twarzy.
Czemu zapomniał, że faza na ten zespół to wina kolegi z pracy Alibaby, Hakuryuu? Kto by pomyślał, sławny model który gra w Touhou od pierwszego egzemplarza...
- Trwałeś tu przez cały koncert? Dla osoby takiej jak ty to pewnie musiała być męczarnia - uśmiech nie znikał z jego twarzy. On aż się prosi o prawy sierpowy - Jak ci się podobał pierwszy utwór?
- Pasował do postaci cosplayowanej przez Alladyna - odparł ostrożnie Judal. Nigdy nie wiadomo, jaką wiedzą spróbuje go zasypać Hakuryuu.
- Ha, widzę że Alibaba trochę wdrożył cię w temat - zaśmiał się i poklepał Judala po ramieniu. Czarnowłosy spojrzał na swoje ramię jak na siedlisko wszelkiej ochydy tego świata - Z kim będziesz rozmawiać?
- Mam dla Alibaby nagrać rozmowę z Alladynem, i w sumie tyle.
- Nie byłby dziennikarzem, gdyby nie chciał mieć tego na taśmie, prawda?
- Mam nadzieję, że nie wywalą mnie za próbę wywiadu bez zezwolenia...
- Nawet pytania ci dał? Nieźle...
Kolejka przed Judalem przesuwała się do przodu powoli, jednak systematycznie. Wkrótce skończył rozmowę z Hakuryuu, by przygotować się mentalnie na spotkanie ze swoją gwiazdką. Przez umysł przesuwały mu się tysiące scenariuszy tej rozmowy, jednak żaden nie wydawał mu się być realny... Sam już nie wiedział, co ma ze sobą robić. Powoli od stołu dzieliły go cztery, trzy, dwie osoby...
- Witaj - przemówiła menadżer zespołu - Hmm... Jak się nazywasz?
- Judal - odparł czarnowłosy.
- Nietypowe imię... Ale podoba mi się! - mówiła, jednocześnie wypisując kształtnym pismem jego imię - Plakat z podpisami otrzymasz na pocztę. Wybrałeś, z kim chciałbyś porozmawiać?
Dalej, Judal. Przemów. Uda ci się, wcale nie piśniesz jak zarzynana dziewica.
- Z Alladynem - przemówił po dłuższej chwili, usiłując przełknąć gulę w gardle.
- Hmm... Wiesz, jesteś pierwszą osobą, która sobie go zażyczyła. Na pewno się ucieszy!
- N-nie wiedzą, co tracą... - Judal, ogarnij się. Ten nerwowy śmiech nie sprawia dobrego wrażenia.
Dobra, wdech, wydech. Czas spiąć dupę i być naturalnym... Tylko jak?
Zaprowadzono go do błękitnego namiotu. W jego wnętrzu panował delikatny półmrok, a na kanapie stojącej naprzeciw wejścia spokojnie drzemał Alladyn. Faktycznie, skoro nikt go sobie nie zażyczył, a Judal czekał w kolejce przynajmniej godzinę, mógł po prostu zasnąć. Praca idola musi być ciężka... Nie wiedząc, czy chce go budzić czy nie, nie zapalał światła tylko usiadł sobie na drugim końcu kanapy i wpatrywał się w śpiącą gwiazdkę. Włosy miał w nieładzie od turlania się przez sen, strój Cirno zamienił na szorty i koszulę, na ziemi u jego stóp leżały buty.
- I jak ja to wyjaśnię Alibabie... - wymruczał pod nosem Judal, nie mogąc się zdobyć na obudzenie chłopaka. Rozejrzał się tylko po namiocie i nie zauważywszy żadnego okrycia zdjął swoją bluzę i przykrył nią śpiącego. Nie mogąc się powstrzymać delikatnie dotknął jego włosów, badając, czy faktycznie są tak miękkie w dotyku, jak sobie to wyobrażał. Były jedwabiste, przepływały między palcami jak woda. Na stole na lewo od kanapy zauważył notatnik, na którym ktoś, najpewniej Alladyn narysował jakąś karykaturę. Judal z dziwnym uczuciem w klatce piersiowej chwycił długopis do ręki, napisał kilka zdań, narysował coś i wyszedł z namiotu. Nawet dotarłszy do domu nie przypomniał sobie o dodatkowym plakacie dla Alibaby.

- Alladynie! Obudź się, chłopcze! Rany boskie, obudź się! - głos jego menadżer wibrował mu w uszach - Halo?! Gwiazda mi zasłabła...
- Nie... Nic mi nie jest, Roza... - wymamrotał chłopak, przecierając zaspane oczy - Tylko zasnąłem...
- Ahh! Nie każ mi się tak zamartwiać! Myślałam, że naprawdę coś ci się stało! Co ten chłopak musiał sobie o nas pomyśleć?!
- Ten chłopak?
- Tak, w końcu ktoś ciebie wybrał! A ty spałeś! Co, jak zażąda zwrotu za bilet?!
To go błyskawicznie dobudziło. Podniósł się do pionu, jednocześnie odnotowując jakiś ciepły materiał, który się z niego zsunął. Czarna, polarowa bluza.
- Czyje to...? - zapytał, trzymając bluzę w palcach.
- Pewnie tego chłopaka! Wyślemy mu to razem z plakatem i przeprosinami... Albo wiem! Sam pójdziesz i go przeprosisz!
Ale Alladyn już nie słuchał monologu swojej menadżer. Na stole zauważył, że notatnik leży inaczej, niż go zostawił. Wziął go do ręki by ujrzeć, że ktoś długopisem narysował drzewo, wspaniały, rozłożysty dąb. Pod spodem był podpis.
Mam nadzieję, że się wyśpisz. Odpocznij trochę, bo się przepracujesz. Pod takim drzewem, w słoneczny dzień cudownie się leży, wiesz?
W jego sercu rozlało się ciepło. Uśmiechnął się do notatnika, wyrwał kartkę, złożył ją i wsunął do kieszeni. Ciekawe, kim była ta osoba...

***

* - Drzemałam sobie, a one unosiły się na wodzie~ Zrzędliwa po przebudzeniu zamroziłam je wszystkie. Każdy jeden spośród tych pięknych kwiatów~
** - Moje oczy oślepił blask światła odbitego w lodzie~ Przez to straciłam z oczu to, co naprawdę ważne i zostałam sama!
piosenka < Od razu macie tam obrazek, jak mniej więcej wygląda Cirno.

Dobra, miało nie być JuAla... Ale obiecałam kontynuację Koncertu, no i po DraHa odkryłam, że nagle ludzie mają do mnie pretensje że oni też by chcieli przeczytać, a ja im nie wysłałam. By tego uniknąć i nie przesyłać każdemu osobno pliku, no to wstawiam. Od razu zapowiadam jeszcze przynajmniej jedną część. Następnego nie zapowiadam, niech to będzie niespodzianka ;P

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Prysznic

Wyczułem go, gdy tylko wszedł do pomieszczenia. Większość ludzi go nawet nie widzi, dla mnie jednak posiada aurę, aurę błękitu i lodu która spowija go niczym kryształowy płaszcz. Instynktownie wiem, gdy jest blisko. Jestem taki sam. Poprzez szum wody z prysznica nic nie było słychać. Przegrana zawsze ma gorzki smak, który dorośli lubią zapijać, a nastolatkowie przemilczeć lub wykrzyczeć, zależnie od osobowości. Moja drużyna jest raczej tym pierwszym typem, dlatego zebrali się szybko i zniknęli nim ktokolwiek ujrzał ich twarze. Są zbyt dumni, by stanąć twarzą w twarz z prawdą. 
Tak myślałem, że on też zostanie z tyłu. Nie rzadko zapominano o mnie, a on udowodnił, że potrafi pobić nawet moją niewidzialność. Nie zareagowałem, gdy płachta zasłaniająca wnętrze prysznica zaszeleściła, a na moich plecach spoczęły zimne opuszki palców. Wiedziałem, że przyjdzie. Mecze zawsze tak na niego działały, tracił nad tym kontrolę. Lodowate wargi delikatnie przesunęły się po wgłębieniu między moimi łopatkami.
- Odklej się, jesteś zimny - wyszeptałem, nie odwracając się w jego stronę.
W odpowiedzi przylgnął do mnie i objął mnie w pasie. Miał na sobie ubrania, aktualnie całe mokre. Wyraźnie czułem, jaki jest podniecony.
- Poczekaj. Chyba potrafisz wytrzymać aż dotrzemy do domu, prawda?
Niemal widziałem głód w jego oczach. Tylko ja mogę go takiego widzieć. Powolutku ujął mnie za rękę i splótł nasze palce. Pozwoliłem na ten zabieg, uśmiechając się w duchu, ale tylko w duchu.
- Niecierpliwyś - wymruczałem, by odwrócić się w jego stronę.
Wiele się nie myliłem. Ten sam zagubiony wzrok, pełen emocji których nie wie, jak doświadczać. Pusta lalka, której ktoś pokazał świat kolorów i nie powiedział jak do niego dotrzeć. Tylko ja mam klucz, mój drogi. Tylko ze mną możesz być pełen.
- Chodź do mnie, aniele.
Czekał na to. Czekał, aż go tak nazwę. Bariery opadły, pokazując jego prawdziwą, złaknioną postać. Przygarnąłem go do siebie, chłonąc ciche westchnienia towarzyszące przerwom na oddech. Ten cudnie błędny wzrok, od którego przechodziły mnie dreszcze. Wargi, które powoli nabierały barw i ciepła. Wsunąłem nogę między jego uda, palce wplotłem we włosy i przycisnąłem go do ściany. Na moich oczach jego oddech przyspieszał, gdy pocałunki potęgowały odczucia. Przesunąłem językiem po jego żuchwie, potem po szyi aż do wgłębienia w mostku. Rozkosznie jęknął, gdy ugryzłem go w ucho.
- Dlaczego nie zdjąłeś ubrań nim przyszedłeś?
No, bądź grzecznym chłopcem. Odpowiedz jak trzeba.
- Żebyś ty mógł je zdjąć - wyszeptał.
Grzeczny chłopiec.
Jednym ruchem zerwałem w niego bluzkę. Wiesz, co się stanie, prawda?
- Nie za mocno - jęknął, gdy zabierałem jego ręce ze swojego karku.
Rozerwany materiał nabrał odpowiedniej długości, by dało się nim związać jego nadgarstki. W błękitnych oczach widziałem palące pragnienie. Wie. Pragnie tego. Mocniej zacisnąłem węzeł. Jak on rozkosznie jęczy...
Naparłem na jego ramię, kierując go w dół. Zrozumiał aluzję, by po chwili uklęknąć i delikatnie wysunąć język. Samym czubkiem dotknął najwrażliwszego miejsca, czekając aż zdecyduję czy chcę więcej czy nie. Przytrzymałem mu głowę, by niemal brutalnie wepchnąć mu go do gardła. Nie zaprotestował. Do oczu wpływała mu woda z prysznica, jednak jego błędny, pusty wzrok doprowadzał mnie do szaleństwa. Nikt inny nie ma prawa go takiego widzieć. Tak przepełnionego pożądaniem, że aż traci zmysły. Jest tylko mój. Tylko mój.
Doszedłem wewnątrz jego ust. Bez słowa przełknął wytrysk, oblizując się przy tym lubieżnie. Diabeł. Pociągnąłem go za włosy do góry. Gdybym był delikatny, zezłościłby się. Pchnąłem go na ścianę, wyduszając z jego płuc tlen. Jęknął, ale uśmiechał się tak szeroko, że niemal szaleńczo.
- Zdejmij spodnie - rozkazałem cicho, doskonale wiedząc, że ma związane ręce.
Ogień w jego spojrzeniu na nowo rozpalił mnie od środka. Wciągnął brzuch i zaczął się ruszać tak, by nieco za duże spodnie same zsunęły się z jego bioder. Patrzyłem spokojnie na te zabiegi, uśmiechając się delikatnie. W końcu spodnie wylądowały po drugiej stronie kabiny. Woda ściekająca po jego udach tworzyła tak piękne strumienie, że aż chciałoby się na nią tylko patrzeć i patrzeć... Jednak sam czułem ogień tak wielki, że niemal bolało. Musiałem go zaspokoić.
- Chcesz, żebym zrobił to delikatnie? - wyszeptałem mu do ucha.
Pokręcił tylko głową. Głos odmówił ci posłuszeństwa, tak?
Nie musiałem go przygotowywać. Jęk bólu opuścił jego wargi, jednak wiedziałem że byłby wściekły, gdybym zrobił inaczej. Szybko odnalazłem jego wrażliwy punkt i w niego uderzałem. Uderzałem brutalnie i szybko, a on coraz bardziej tracił kontrolę nad głosem. Oplótł mnie nogami w pasie, dołączając do moich ruchów własnymi.
- Mocniej - warczał gardłowo.
Spełniłem jego prośbę. Krzyk wypełnił kabinę, jednak zagłuszył go szum płynącej wody, gdy moje ukochane zwierzątko osiągało tak upragnione spełnienie. Świat ukazał mu się we wszystkich kolorach tęczy, by znów zmatowieć. Tylko ja mogę mu dać tą ambrozję. Tylko ja. Zamglone, szkliste spojrzenie, które tak uwielbiam. Słodki pocałunek, będący naszym rytuałem.
- Kocham cię - wyszeptałem do jego ucha. Postawiłem go na ziemi, jednak szybko musiałem znów go łapać. Nogi miał za słabe, by stanąć - Chodźmy do domu.
Kiwnął delikatnie głową na zgodę. Zaniosłem go do szatni i wytarłem do sucha.
- Ja też cię kocham - odpowiedział zachrypniętym głosem. Zdaje ci się tylko. Jesteś ode mnie zależny.
Nieważne, gdzie pójdziesz. Nieważne, co będziesz robił. Zawsze do mnie wrócisz.
Bo należysz do mnie. Na całą wieczność.
***
Okey... Miało być JuAla, ale nie jest. Głównym powodem tego i obsuwy jest sprawdzian z matematyki, który wybitnie zagrażał mojemu zdaniu do następnej klasy, tak więc przepraszam. Mam nadzieję, że tekst się spodoba wam na tyle, że zapomnicie o tych drobnych faktach ;P
JuAla... Nie udało mi się go skończyć, no i nie wiem czy ktoś w ogóle chce to czytać... Dlatego chyba będę pisać, ale nie będę ich więcej publikować.
Nie wiem, co będzie następne, bo pamiętam że obiecałam to AkaKise dla Monte i w końcu zapomniałam, dlatego zobaczy się.

środa, 10 czerwca 2015

I Want To Own A Goldfish










Autor
Skąd to mam
***
Tytuł nie ma absolutnie nic wspólnego ze stripem. Nic a nic. Do tego pozwoliłam sobie napisać dość luźne tłumaczenie, ale mam wrażenie że pasuje bardziej niż dokładnie słowo po słowie. No cóż, ocenicie sami, chyba że ktoś będzie zbyt leniwy by zerknąć xD Nie mogę wstawiać za dużo AoKuro jedno za drugim, więc następne będzie JuAla. Potem może coś z zamówień, chyba hanamiyii jest ich najwięcej xD